W chwilach odpoczynku od wytężonej pracy naukowej, udało mi się obejrzeć oczywiście kilka filmów, o których z przyjemnością będę mógł teraz kilka zdań napisać.
Pierwszym z nich będzie debiut reżyserski Bena Afflecka, (nagrał on już dużo wcześniej "coś" o tytule: "I Killed My Lesbian Wife, Hung Her on a Meat Hook, and Now I Have a Three-Picture Deal at Disney", ale nie można chyba tego uznać za film) pt. "Gone Baby Gone", w Polsce funkcjonujący pod jakże trafnie przetłumaczonym wyrażeniem "Gdzie jesteś Amando"...!!!???
Przed stworzeniem tego filmu Ben znany był na świecie tylko zbycia partnerem życiowym Jennifer Lopez no i oczywiście drewnianych ról w "Armageddonie", "Pearl Harbor" i super bohatera Daredevila. Mało kto świadom jest jednak faktu, że ten sam Ben jest także laureatem Oscara za scenariusz do "Buntownika z wyboru" - świetnego filmu z R. Williamsem, M. Damonem i samym B. Affleckiem.
Na początek napisać należy, że „Gdzie jesteś Amando” to kolejna udana adaptacja prozy amerykańskiego pisarza Dennisa Lehane. Wcześniej przeniesienia na ekran jego powieści dokonał Clint Eastwood i był to film "Mystic River".
Wracając jednak do "Gone Baby Gone", dzieło to jest opowieścią porwania kilkuletniej dziewczynki, na znalezienie której według bostońskiej policji szanse są minimalne. Zadania tego podejmują się jednak: młody prywatny detektyw Patrick Kenzie (Casey Affleck - brat Bena) wraz ze swoją wspólniczką i narzeczoną zarazem Angie Gennaro (Michelle Monaghan). Atutem Patricka ma być przede wszystkim znajomość środowiska w jakim dziewczynka się wychowywała i obycie z półświatkiem przestępczym. Sprawa jest w zasadzie prosta - można pochodzić, popytać, ale dziewczynkę odnaleźć i tak się nie uda. Jak się wkrótce okazuje rzecz nie jest taka, jak to mogłoby się wydawać. Porwanie jest ukartowane i to przez osoby, które w filmie wydają się tymi, którym najbardziej zależeć powinno na znalezieniu dziewczynki (zdradzę, że nie chodzi o jej rodzicielkę - zwykłą narkomankę).
W filmie szczególnie podobają mi się dwie sceny: "próba" wymiany/odbicia dziewczynki z rąk rzekomych porywaczy, kiedy wszystko toczy się bardzo szybko i tak naprawdę nie wiadomo co się dzieje, i druga - strzelanina w ruderze zamieszkałej przez ćpunów, gdzie sam Kenzie wymierza sprawiedliwość recydywiście-pedofilowi. Zabójstwo chociaż chwalone i uznane przez wszystkich dokoła za czyn bohaterski, to cios jaki zadaje mu świat w którym żyje - co z 5 Przykazaniem Nie zabijaj?...
A teraz kilka słów o aktorstwie. Nie wiem czy któryś z krytyków oskarżył B. Afflecka o nepotyzm w związku z angażem brata do głównej roli w filmie, niemniej ja chociaż na pewno nim nie jestem zrobię to. Moim zdaniem Casey Affleck nie podołał zadaniu jakie przed nim postawiono. Jest cały film jakiś dziwny, smutny, struty. Jego twarz, ubiór, zachowanie całkowicie nie pasują do osoby wychowanej w Dorchester, jednej z najbardziej niebezpiecznych dzielnic w Bostonie. Nie wyobrażam sobie żeby taka osoba miała jakiekolwiek "znajomości" i kontakty na dzielni. Poza tym jego piskliwy głosik kojarzy się z tylko z jednym - młodzieńczą mutacją głosu.
Gra partnerującej mu Michelle Monaghan wygląda dużo lepiej, chociaż podjętą przez nią decyzję w końcówce filmu oceniam zdecydowanie negatywnie.
Aktorsko najlepiej wypadli starzy wyjadacze, osoby z wieloletnim doświadczeniem przed kamerą, mowa tu rzecz jasna o E. Harrisie i M. Freemanie.
Scenariusz jak i oczywiście reżyserię ocenić trzeba na wielki plus. Wiemy już, że "Gone Baby Gone" to nie był jednorazowy wybryk, przypadek, co potwierdził już "The Town".