piątek, 24 grudnia 2010

ŻYCZENIA

Wszystkim byłym, aktualnym i przyszłym czytelnikom mojego bloga składam Najlepsze Życzenia 
radosnych, rodzinnych, pogodnych i filmowych 
Świąt Bożego Narodzenia :)






niedziela, 19 grudnia 2010

Ja chcę umrzeć

Na filmy oparte na faktach zawsze patrzymy z ogromnym uznaniem i atencją, a jeśli dodatkowo scenariusz filmu zostaje stworzony na podstawie książki, i to książki szczególnej bo napisanej dosłownie jednym okiem, efekt końcowy nie może okazać inny jak tylko wybitny. Nie dziwi więc powszechna opinia że "Motyl i skafander" to kino wyróżniające się, niepowtarzalne, wyjątkowe.

Historia nietuzinkowa i bolesna zarazem. Oto 43 - letni mężczyzna, ojciec trójki dzieci, człowiek sukcesu, redaktor francuskiego czasopisma "Elle" zostaje w wyniku udaru sparaliżowany od stóp do głów, a jedynym sprawnym organem jakim może władać i "komunikować się" z ludźmi jest jego lewe oko.

To co w filmie na pewno podobać się powinno to ukazanie męki, wegetacji Jean-Dominique'a Bauby w sposób inny niż robi to wielu reżyserów popularnych "wyciskaczy łez". Sceny czynności rehabilitacyjnych bardzo realistyczne, wielokrotnie powtarzane pozwalają dogłębnie poznać dzień z życia(?) bohatera; znaleźć się chociaż przez chwilę w jego skórze, ale gdy "coś" wewnątrz nas próbuje mu współczuć wtedy sam Bauby swoimi zabawnymi komentarzami zbija nas z tropu i nie pozwala na litowanie się nad nim. 

Dalej, to co oryginalne i co w jeszcze większym stopniu daje możliwość znalezienia się na miejscu bohatera to zastosowane zdjęcia. Ich autor Janusz Kamiński we własnej osobie, niedościgniony artysta, laureat dwóch Oscarów, pokazał doskonale widzowi jak wygląda świat widziany z perspektywy jednego sprawnego oka  sparaliżowanego człowieka. Takie rozwiązanie na pewno dodaje realizmu całej opowieści, ale muszę przyznać że mnie z czasem męczyło i denerwowało. Jednak to nic w porównaniu z tym co musiał czuć Jean-Dominique... 

Trzecim elementem godnym zauważenia są doskonałe kreacje aktorskie. Mathieu Amalric uhonorowany został za rolę Jean-Dominique Bauby Cezarem w 2008, ale w tyle za nim nie pozostawały kobiety: logopeda, fizjoterapeutki. Całość wizualną cudownie dopełnia ścieżka dźwiękowa. 



Budujące jest, że nawet w tak beznadziejnej sytuacji w jakiej znalazł się były już redaktor czasopisma dla kobiet nie traci on poczucia humoru i "śmieje się" z żartu o głuchych telefonach jakie miałby on wykonywać. 

Film, którego oryginalny tytuł brzmi "Le Scaphandre et le papillon" jest obrazem przejmującym, przygnębiającym, smutnym. Sprowadza on do parteru wszystkich snujących świetlane plany na przyszłość. Po jego obejrzeniu człowiek zdaje sobie sprawę z tego jak kruchy i nietrwały jest jego żywot ziemski. 

Obraz został obsypany wieloma europejskimi nagrodami filmowymi, ale doceniony został również za Oceanem zdobywając dwa Złote globy w kategoriach: Najlepszy film zagraniczny 2008, Najlepszy reżyser 2008.

Muszę szczerze napisać, iż pomimo wymienionych przeze mnie elementów - zalet jakimi charakteryzuje się film "Motyl i skafander" niezbyt przypadł mi on do gustu. Przyczyn tego doszukiwać się chyba można w tym, że obraz jest dziełem europejskim, a ja osobiście nie przepadam za ambitnym kinem Starego Kontynentu. Oczywiście jest to pozycja zdecydowanie zalecana do obejrzenia choćby ze względu na niezwykłość przedstawionych tam wydarzeń.

Moja ocena 7/10

sobota, 11 grudnia 2010

W Mieście złodziei

Kolejny po "Icepcji" film z konwencji heist movie znajduje swoje miejsce na tym skromnym blogu. "The Town" drugie(!) dopiero dzieło w karierze reżyserskiej Bena Affleck'a to solidne, warte obejrzenia kino. Affleck poza tym występuje również po właściwej(?) dla niego stronie kamery, wcielając się w rolę Doug'a MacRay'a, niepoprawnego kryminalisty, mózgu szajki bezwzględnych złodziei okradających banki i konwoje z pieniędzmi; nigdy nie złapanych na gorącym uczynku. Doug nie zwykł był nigdy wchodzić w zażyłe relacje międzyludzkie, jednak sytuacja ta zmienia się niedługo po tym, jak jego ekipa bierze jako zakładnika kierowniczkę dopiero co obrabowanego banku. Dziewczyna - Claire Keesey (Rebecca Hall) zostaje szybko wypuszczona, jednak uprowadzenie spowodowało, że żyje ona w ciągłym strachu i to jest motywem zbliżenie się do niej Doug'a. Przy nim czuje się bezpiecznie, nie wie ona jednak, że mężczyzna w którym powoli się zakochuje jest tą samą osobą, która kilka dni wcześniej zgotowała jej piekło na ziemi. 
Film trzyma w napięciu przez równe dwie godziny, dialogi nie nudzą, a niektóre sceny wybitnie śmieszą (policjant odwracający głowę, gdy widzi przestępców, a nie ma żadnego wsparcia). 
Podoba mi się kontrast jaki został zbudowany między Doug'iem, a ścigającym go tajnym agentem FBI w rolę którego, wcielił się Jon Hamm (Don Draper z "Mad Men"). Doug pomimo, że jest złodziejem, przestępcą, który nie waha się w sytuacjach podbramkowych użyć broni, wzbudza sympatię widza, nie chcemy żeby został złapany. Natomiast agent federalny ze swoją fryzurą boczną to nadgorliwiec, służbista, osoba idąca po trupach, stara się za wszelką cenę złapać szajkę, naginając niekiedy prawo, wykorzystując uczucia innych. 
Trzeba napisać jeszcze o bardzo profesjonalnie zrobionych strzelaninach i pościgu za bandytami, po obrabowaniu konwoju. Pogoń jest wysoce realistyczna - wąskie uliczki, zamiany samochodów, bez zbędnych ozdobników, wybuchów, naginania praw fizyki, wszystko to sprawia, że całość prezentuje się doskonale.
Ma nosa Affleck również do obsady: wspomniany Jon Hamm, Blake Lively (Serena van der Woodsen z "Gossip Girl") i Rebecca Hall wydają się właściwymi osobami, we właściwym miejscu.
Rekapitulując Hollywood dorobiło się nowej gwiazdy reżyserskiej, która na pewno jeszcze w pełni nie rozbłysła i nie pokazała jeszcze wszystkiego na co ją stać, ale pewne jest jedno: "Miasto złodziei", nie jest jednorazowym wybrykiem Bena Affleck'a w przyszłości można spodziewać się po nim jeszcze więcej. 


Moja ocena 7,5/10

poniedziałek, 6 grudnia 2010

Pora na kicka!

Muszę przyznać, że czekałem z niecierpliwością na "Incepcję" od dnia, kiedy pojawiły się pierwsze wzmianki na jej temat, a obejrzany dużo starszy film Nolana pt. "Memento" utwierdził mnie w przekonaniu, że reżyser ten nie jest byle kim i jeśli robi filmy to są one dopracowane do perfekcji. Jeśli idzie o nowsze jego prace to wystarczy wspomnieć dwa ostatnie "Batmany", a szczególnie "The Dark Knight" z niedoścignioną kreacją aktorską Heath'a  Ledger'a w roli Jokera. Dodatkowo moje zmysły pobudzały co raz pojawiające się w sieci trailery i spoty telewizyjne filmu.
Po dwóch już seansach "Incepcji" ciągle nie mogę wyjść z podziwu dla tego arcydzieła i zadaje sobie w myślach ciągle jedno pytanie ile może zdobyć Oscarów na nadchodzącym wielkimi krokami rozdaniu Nagród Akademii Filmowej. Oczywiście nie jest ona stuprocentowym faworytem, bo będzie zapewne musiała powalczyć o zwycięstwo w najważniejszej kategorii Film Roku chociażby z "The Social Network", ale według mnie to filmowi Nolana powinna zostać ona przyznana.
"Incepcja" jeśli próbować ulokować ją w specjalistycznych w ramach gatunków filmowych należy do tzw. z angielska "heist film", czyli opowiadających o grupie ludzi dokonującej skoku i próbujących coś ukraść. I rzeczywiście główny bohater Cobb (Leonardo DiCaprio) wraz ze swoją zaufaną ekipą zajmują się dosyć specyficzną działalnością wydobywania informacji wprost z ludzkich snów. Zarabia dużo, praca jest nielegalna i niebezpieczna. Nie zważa on jednak na to, gdyż wie, że to na czym mu naprawdę zależy, czyli ponownym spotkanie ze swoimi dziećmi jest niemożliwe, z powodu ciążenia na nim zarzutów morderstwa. Dlatego kiedy nadarza się sposobność wyczyszczenia jego kartoteki, podejmuję się - najtrudniejszego, najniebezpieczniejszego, niewykonalnego w opinii wielu - zadania z jakim przyszło się zmierzyć kiedykolwiek  człowiekowi jego profesji. Ma dokonać incepcji, czyli podłożenia zalążka pewnej idei, aby sama rozwinęła się w umyśle obiektu i została przyjęta jako jego własna - zadanie cholernie trudne!
Wszystko co dzieję się po skompletowaniu ekipy przez Cobb'a to akcja, sensacja, thriller i Sci-Fi najwyższych lotów. Widz niczego nie jest pewien, nieustanne zwroty akcji, chwila nieuwagi i sami nie wiemy czy to dalej sen, czy sen we śnie, czy sen we śnie osadzony w jeszcze kolejnym i kolejnym śnie... 
Znakomite zdjęcia, fenomenalne efekty specjalne, kapitalna muzyka autorstwa Hansa Zimmera, dopracowany scenariusz, doskonałe kreacje aktorskie Tom'a Hardy'ego i Joseph'a Gordon'a-Levitt'a (również podobał mi się w "500 dni miłości") to wszystko, ale i wiele innych sprawiają, że obraz zasługuje w stu procentach na miano majstersztyku
"Incepcja" jest popisem kunsztu reżyserskiego Christophera Nolana i co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Film, którego akcja toczy się na kilku płaszczyznach rzeczywistości (czy raczej snu) równocześnie, ani na chwilę nie traci tempa, każdy detal, wypowiedź, scena są istotne dla zrozumienia całości. Dlatego też 2,5-godzinna projekcja mija jak z bicza strzelił,  a ostatnie pół godziny nie daje nawet sposobności mrugnięcia okiem. Dlatego tak jak bohaterom potrzebny jest kick, aby wyrwać się z objęć Orfeusza, tak widzom potrzebna jest na prawdę długa chwila, aby po seansie wszystko co się zobaczyło ułożyć sobie w umyśle, który zbombardowany został tak wielką dawką mieszanki: treści, emocji, wizjonerstwa i surrealizmu najwyższej klasy. 


PS Ciekawe czy bączek przestał się kręcić? Czuje, że dowiemy się kiedy powstanie sequel ;) 

Moja ocena 9/10.

niedziela, 5 grudnia 2010

Odgrzany kotlet 3D

Taniec posiada własny język. Taniec mnie uratował.Taniec może dużo powiedzieć o człowieku.Tańczę, ponieważ taniec może dużo zmienić.To tylko niektóre wypowiedzi na temat tańca bohaterów trzeciej już części filmu z serii Step Up. Faktycznie, taniec jest wszystkim co mają. Taniec to ich pasja, daje im radość, cel w życiu. Świetnie próbuje to uwypuklić Luke montując w zaciszu swojego pokoju film o ludziach z patologicznych środowisk, rozbitych rodzin, którym to właśnie pozostał w życiu tylko taniec, i gdyby nie taniec, to najprawdopodobniej czekałoby ich życie w nowojorskich slumsach. Szczerze to tylko te sceny niosą ze sobą jakąś "wartość". Obraz nie posiada właściwie fabuły, a jeśli pomiędzy poszczególnymi scenami tańca pojawia się coś na jej kształt to człowieka aż skręca, żeby użyć strzałki w prawo i przyśpieszyć film o 5 sek. do przodu.
To co naprawdę i zdecydowanie zasługuje na uwagę w filmie to zdecydowanie cała choreografia, sceny taneczne i oczywiście soundtrack. Układy, zarówno te z treningów, jak i ze scen bitew tanecznych robią niesamowite wrażenie i wzbudzają w widzu zazdrość, że on tak nie potrafi... Muzyka, która w tej części jest istną mieszanką stylów sprawia, iż nogi same rwą się do tańca. Poza tym mamy pierwszorzędny wystrój wnętrza magazynu, gdzie mieszkają, trenują, wspólnie spędzają czas bohaterzy, i którego utrzymanie motywuje w głównej mierze tancerzy do walki. Dodać do tego należy rewelacyjnie wyglądające i robiące niebywałe zapewne wrażenie w kinowych salach 3D świecące na różne kolory kostiumy grupy Piratów z finałowej sceny.
Taniec w wodzie również jest znakomity, ale tutaj nadmienić trzeba, że mieliśmy już z nim do czynienia w "Step Up 2 the Streets" i nie wydaje mi, iż taka powtórka to dobre rozwiązanie.
Gra aktorska i dialogi zdecydowanie poniżej przeciętnej...
Wydaje mi się, że jeśli powstanie - a zapewne tak się stanie po sukcesie finansowym "trójki" - Step Up 4 to należałoby zmienić reżysera filmu, gdyż w mojej ocenie nie sprawdził się on. Napisanie scenariusza producenci także mogliby zlecić komuś poważnemu. Osobiście chciałbym powrotu do korzeni, czyli w czwórce chętnie zobaczył bym ponownie Norę i Tyler'a, ale kariera Channing'a Tatum'a po "Step Up - Taniec zmysłów" chyba za bardzo się rozwinęła, aby powrócił on do roli tancerza. No cóż chyba wymagam zbyt wiele.

Moja ocena 7/10.